Odeprzeć atak, nie przegrać pokoju!
Dzisiaj gościmy w naszym Laboratorium dr Marcina Gacka z naszej Uczelni, wybitnego znawcę i miłośnika sztuki wojennej. Warto sięgnąć po pogłębione analizy oparte na historycznych paralelach aby zrozumieć, w jakim miejscu stoi dzisiaj Ukraińska Armia i jej dowództwo.
Żołnierz – to armia.
Nie ma armii lepszej niż jej żołnierze.
gen. George S. Patton
Co to znaczy być najlepszymi żołnierzami? Mundurowi zostają nimi wtedy, gdy ich obrona jest nie do złamania, a ich ataki nie do odparcia. To niesamowite jak osiem lat niezależności zmieniło ducha bojowego Ukraińców. O Krymie w 2014 roku nikt już nie pamięta. Zmienia się technika wojskowa. Ale zawsze za nią musi stać zdeterminowany wojownik. W ostatnich czasach udowodnili to nie tylko bojownicy oddający życie za wolną i niepodległą Ukrainę, ale również Talibowie. Siedemdziesiąt tysięcy, niedożywionych, schorowanych i źle uzbrojonych szturmowców Talibanu, w paręnaście dni rozbroiło trzysta tysięcy, świetnie wyposażonych w amerykańską broń członków afgańskich sił rządowych. Co było czynnikiem decydującym? Wola walki. Jedni wierzyli w swoje ideały, drudzy tylko udawali.
Ukraińcy odparli zimowy atak na Kijów i północne tereny swojego państwa (mimo to dalej w tamtych okolicach pozostają na terenie Rosji 22 batalionowe grupy taktyczne). Przy założeniu, że Ukraina nie przegra tej wojny, ani też konflikt nie rozszerzy się na inne państwa regionu, nie wspominając o możliwości trzeciej wojny światowej to problemem pozostaje to, by Kijów nie przegrał pokoju. Warunki brzegowe do tych dyplomatycznych negocjacji nie są ustalane przy aksamitnym stoliku. Niestety dla cywilów określą je nadchodzące krwawe walki na wschód od Dniepru. Wielu komentatorów w kwietniu tego roku określało je mianem ostatecznej bitwy o Donbas (wd. prezydenta Zełenskiego rozpoczęła się ona dzisiaj tj.19.04 2022 r.). Mylą się. Jeśli Rosjanie zamkną kocioł koło Doniecka i zniszczą siły Ukrainy, stworzy im to warunki do rozpoczęcia kolejnej bitwy o Charków. Byłaby to już czwarta, od 1941 roku. Zniszczenie wojsk rosyjskich w tym rejonie, czego nie można wykluczyć, spowoduje cofnięcie się armii rosyjskiej na linie obrony na terenach, gdzie przewagę ma ludność prorosyjska. Dyplomacja – jak wskazują dotychczasowe rozmowy w Turcji i na Białorusi – będzie tylko dodatkiem do przedłużania wojny pozycyjnej i ciągłego wykrwawiania naszych wschodnich sąsiadów.
Od połowy kwietnia w gazetach i portalach internetowych zajmujących się wojskowością, krąży informacja, jakoby eksperci US Army, doradzali Ukraińcom wycofanie się ze skrajnie niekorzystnych pozycji (okrążenie z trzech stron) na pozycje łatwiejsze do obrony na wielkiej przeszkodzie wodnej jaką jest Dniepr. Ponoć prezydent Zełenski kategorycznie odrzucił takie rozwiązanie. Jak zwykle w przypadku zwycięstwa będzie on ukraińskim Piłsudskim. W przypadku klęski, sojusznicy powiedzą: a nie mówiliśmy. Sytuacja decydentów ukraińskich przypomina sytuację sztabu Wojska Polskiego w przededniu kampanii wrześniowej w 1939 roku. Relacje Warszawa, Kijów, Moskwa zawsze były skomplikowane. Pisałem o tym szerzej w książce Ukąszenie Monomacha. Konflikt pomiędzy Rzeczpospolitą i Moskwą w latach 1648-1667. Studium socjologiczne z pogranicza wojny, literatury i polityki(Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2021).
Francuski generał Maxime Weygand doradził w 1939 roku skupienie głównych sił obronnych za linią rzek Niemna, Bobra, Narwi, Wisły i Sanu. Było to zgodne z zasadą znaną od dawna. Broniąc wszystkiego, nie bronisz niczego. Wbrew potocznym opiniom, armia polska nie była aż tak słaba jak to później twierdzono, ale rzeczywiście nie miała szans w otwartym boju z Wehrmachtem ze względu na niemiecką przewagę technologiczną. Okopanie się wzdłuż cieków wodnych w głębi kraju po pierwsze pozwoliłoby na skrócenie linii obrony, po drugie spowodowałoby, iż początkowe uderzenie hitlerowskich związków pancernych i zmechanizowanych trafiłoby w próżnie, co zapobiegłoby efektowi zaskoczenia i po trzecie uniemożliwiałoby wybranie miejsca ataku przez agresora, co skutkowało pozostawieniem w spokoju części wojsk II RP, (Armia „Poznań”) i stworzeniem wielokrotnej przewagi w sprzęcie i w ludziach na wybranych odcinkach (np. rejon działania Armii „Łódź” i „Kraków”) czyt. posiadanie inicjatywy strategicznej. Generał Weygand miał oczywiście rację. Rozciągnięta polska obrona wzdłuż granic pękła i już 3 września kampania była właściwie przegrana. Niemieckie oddziały pancerne podeszły pod Warszawę 7 września, a Luftwaffe atakując z powietrza drogi, zmieniła zaplanowany odwrót w chaotyczną ucieczkę przemieszanych kup wojska i cywili. Dlaczego więc polscy generałowie z marszałkiem Rydzem Śmigłym byli tacy głupi, niedouczeni, że nie posłuchali przychylnego Polakom francuskiego dowódcy? Po prostu nie mogli tego zrobić ze względów politycznych. Oddanie Hitlerowi Górnego Śląska, Wielkopolski, Korytarza pomorskiego bez walki po pierwsze mogło w pełni zadowolić Berlin (Polacy nie wiedzieli o tajnych ustaleniach paktu Ribbentrop – Mołotow). Po drugie polskie umowy wojskowe z Anglią i Francją opatrzone były klauzulą mówiącą, że te dwa kraje przystąpią do wojny tylko pod warunkiem podjęcia walki przez Polaków.
Dzisiaj wielu, bardzo wielu historyków i publicystów ciska gromy na polskich sztabowców z 1939 roku, za wybranie fatalnej strategii obronnej, ułatwiającej przeciwnikowi Blitzkrieg. Chichotem historii jest to, że polskich decydentów jako jeden z niewielu rozumiał najwybitniejszy strateg niemiecki feldmarszałek Erich von Manstein. Twórca koncepcji ataku przez Ardeny w maju 1940 roku, przyznał, że z wojskowego punktu widzenia propozycja Weyganda była we wrześniu 1939 roku dla Wojska Polskiego najlepsza. Ale wojen nie powadzi się dla zaspokojenia potrzeb zawodowych wojskowych, tylko z przyczyn politycznych. Manstein – rasowy sztabowiec przemieszczający jednostki na mapach jak arcymistrz figury na szachownicy – wyraźnie podkreślił, że trudno sądzić by jakikolwiek polski rząd, mógł zaakceptować oddanie całego zachodu państwa bez walki. To polityczno-wojskowy klincz. Zresztą feldmarszałek wyraźnie pisał w swoich wspomnieniach Stracone zwycięstwa, że jedyną szansą na odparcie ofensywy niemieckiej przez Polaków, byłby atak na wschodnią granicę Rzeszy przez armię francuską. Dzisiaj wiemy, że Paryż ani przez chwilę nie myślał o samotnym wyjściu poza linię Maginota, a Brytyjczycy dziewięć miesięcy (sic!) później byli wstanie wystawić zaledwie trzystutysięczny korpus ekspedycyjny. Dlaczego przypominam te fakty teraz? Bo dokładnie w takiej sytuacji jest prezydent, rząd i sztab Ukrainy.
Wystarczy spojrzeć na mapę (kocił doniecki) by zrozumieć sensowność propozycji amerykańskich proponujących skrócenie frontu i ześrodkowanie sił obrońców. Jeśli Rosjanie uderzą pancerną pięścią z południa i północy, przy wsparciu lotnictwa i artylerii rakietowej, utrzymanie pozycji ukraińskich wydaje się niemożliwe. Ale Wołodymyr Ołeksandrowycz Zełenski nie może się wycofać. Jeśli to zrobi zostawi Donieck i obrońców Mariupola na pastwę Rosjan. To oznacza zapewne utratę Charkowa w późniejszym czasie. Przywódca z Kijowa, nie będzie miał środków na przeprowadzenie kontrofensywy znad Dniepru by za kilka miesięcy odbić Wschód Ukrainy. W ten sposób Putin zrealizowałby plan B. Nie podporządkował sobie całego kraju, ale go podzielił, osłabił. Po pewnym czasie, on lub jego następcy pójdą dalej. Na co może liczyć Zełenski? Na niekompetencję generałów rosyjskich i demoralizację w szeregach wroga.
Zachodnie media wychwalają pod niebiosa Zełenskiego, a przecież żaden polityk nie chciałby być w jego skórze (chyba że w ramach marketingu wyborczego w spokojnym mieście nad Sekwaną). Jak przyznaje Paweł Kowal prezydent Ukrainy stoi przed diabelską alternatywą. W imię NATO-wskich i unijnych aspiracji swojego narodu nie poszedł na ustępstwa na rzecz Moskwy przed inwazją. Dzisiaj już oficjalnie zrezygnował z członkostwa w NATO. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen przywiozła mu formularze dokumentów do wypełnienia by Kijów mógł stać się kandydatem na członka wspólnoty. Turcja – członek NATO – rozpoczęła proces akcesyjny do … jeszcze Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w 1987 roku. A Rosja nie zgłasza roszczeń do jej terytorium. Oczywiście krajom Europy Środkowowschodniej kulturowo bliżej do Kijowa niż Ankary. Jednak Paryż, Berlin i Bruksela nie palą się do przyjęcia Ukrainy jako pełnoprawnego członka UE. Mówił o tym wyraźnie prezydent Emmanuel Macron i mniej oficjalnie kanclerz Olaf Scholz.
Jakie mogą być scenariusze? Ukraiński czyli wycofanie się na pozycje sprzed 24 lutego armii rosyjskiej już został wielokrotnie przez Putina odrzucony. Moskiewski Blitzkrieg się nie udał. W grę wchodzi jeszcze jeden plan rosyjski, jeśli to sałdaty Putina bitwę o Donieck wygrają, wtedy Zełenski będzie zmuszony podpisać pokój z Kremlem (może lud Ukrainy to zrozumie). Jeśli armia ukraińska zniszczy znowu oddziały zmechanizowane wroga, jak wspominałem wcześniej, wycofają się one na tereny prorosyjskie i pełzająca wojna pozycyjna będzie trwała nadal. Rząd ukraiński nie będzie mógł zaakceptować strat terytorialnych, bo jak wytłumaczy się z tego żołnierzom i obywatelom, którzy złożyli daninę krwi i ciągle deklarują wiarę w ostateczne zwycięstwo? Pozostaje więc pozostać krajem frontowym i ciągle kąsać Rosję mając nadzieję na wybuch powstań, rewolt, niepokojów społecznych na innych terytoriach bezkresnej Rosji (jak na początku lat 90 – tych ubiegłego wieku), co może doprowadzić do zmian na Kremlu. Niezależny Kijów może istnieć tylko w wyniku upadku imperialnej, podkreślmy to, imperialnej Moskwy.
W utrzymaniu integralności terytorialnej i zwycięstwie Ukrainy powinny pomóc wszystkie mocarstwa atomowe. Jeśli Ukraina przegra i zostanie podzielona na dwie części, będzie to jasny sygnał dla każdego dumnego narodu, którego suwerenność i integralność terytorialna będzie zagrożona (lub totalitarnego reżimu), że jedyną strategią zapewnienia sobie bezpieczeństwa jest ta francuska, czyli posiadanie takiego arsenału broni jądrowej, który czyni bezsensownym atak na ten kraj większego mocarstwa, bo straty zadane przez stosunkowo niewielki potencjał jądrowy, nigdy nie zostaną zrekompensowane przez jego pokonanie – atak jądrowy niesymetryczny. Rosja nie zaatakowałaby Ukrainy, gdyby Zełenski mógł zagrozić Putinowi tymi słowami: Zniszczysz mój kraj i naród, ale my zniszczymy rakietami nuklearnymi Moskwę. I nie oszukujmy się. Już uczniowie w lepszych liceach wiedzą, że praprzyczyną dzisiejszej wojny było podpisanie przez rząd ukraiński Memorandum budapesztańskiego (nie mającego statusu traktatu) w grudniu 1994 roku, na mocy którego USA, Wielka Brytania i Rosja gwarantowały uznanie granic Ukrainy w zamian za oddanie broni atomowej. Kijów błędnie zaufał dyplomacji. Już wcześniej dynastia Kimów w Korei Północnej w ten sposób zinterpretowała upadek Saddama Husajna i Mu’ammara al-Kadafiego.
Wszelkie umowy międzynarodowe o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej itp. będą tyle warte po potencjalnej przegranej Ukrainy, ile papier do nich użyty. To globalny wymiar konfliktu, fałszywie postrzeganego przez niektórych polityków Zachodu, jako li tylko lokalny.