Przejdź do menu Przejdź do treści

Szcze ne wmerła Ukrajiny…

Media społecznościowe

W rocznicę wybuchu wojny publikujemy esej dr Marcina Gacka naszego eksperta, który zajmuje się sprawami wojskowymi. Serdecznie zachęcamy do lektury.

Słowa hymnu Ukrainy najlepiej oddają jej obecną sytuację. Rzuca się w oczy, łapie za gardło i wyciska łzy podobieństwo do Jeszcze Polska nie zginęła…. I choćbym przeczytał tysiąc informacji o zwycięstwach armii spod znaku tryzuba, po tysiąckroć wysłuchał krzepiącego przemówienia prezydenta Joe Bidena w Warszawie oraz obejrzał podobną ilość powtórek o przekazaniu… czterech Leopardów (obok setek T-72 i innej – już nie symbolicznej – pomocy) armii ukraińskiej przez rząd Polski, to w zalewie informacji o zwycięstwach nie jestem w stanie odpędzić od siebie pesymistycznej intonacji słów „Jeszcze nie umarła Ukrainy ni chwała, ni wola; Jeszcze do nas, bracia młodzi, uśmiechnie się dola.”

Mam problem z pisaniem o wojnie na Ukrainie. Z jednej strony każdy normalny człowiek musi czuć podziw i empatię przede wszystkim dla cierpiącego narodu ukraińskiego, ale i żołnierzy ukraińskich oraz wspierającego ich Międzynarodowego Legionu. Słyszymy, zrozumiałe w narracji wojennej socjotechniki, optymistyczne i zagrzewające obrońców do walki komunikaty Kijowa (wszystkie rządy, które zapominały o roli propagandy przegrywały nawet wygrane militarnie konflikty: przykład USA w Wietnamie), przesycone wiarą w rychłe zwycięstwo. Napisano już o tym tak wiele, iż trudno ustrzec się banalności. Z drugiej strony jak, pisać o Realpolitik, a przy tym ducha obrońców… nie gasić.

Minęła pierwsza rocznica agresji Rosji na Ukrainę. Jesteśmy o te wydarzenia mądrzejsi. W kwietniu ubiegłego roku dzięki uprzejmości profesora Piotra Długosza na stronie Interdyscyplinarnego Laboratorium Badań Wojny w Ukrainie opublikowałem tekst Odeprzeć atak, nie przegrać pokoju!, w którym dokonałem analizy (potworny termin w kontekście niewinnych ofiar u naszego wschodniego sąsiada) wojny. Jak to w takich przypadkach bywa raz miałem rację (o możliwości pełzającej wojny, czy o bezsilności dyplomacji w tym konflikcie) innym się myliłem, gdy na przykład pisałem o potencjalnych zmasowanych atakach zagonów pancernych Moskali, opierając się na oficjalnych danych, jak zwykle w przypadku Imperium Zła, zakłamanych. Oprócz wielu wątków poruszyłem wtedy kwestię globalnego wymiaru konfliktu. I tylko na nim chciałbym się dzisiaj skupić.

Najtrudniejsze dla obywateli krajów o średnich rozmiarach jest zaakceptować twardą prawdę, że są tylko pionkami na geopolitycznej mapie. I nie mam tutaj na myśli tylko Polski i Ukrainy. Jeszcze trudniej było zmierzyć się z fiaskiem swojej dotychczasowej polityki międzynarodowej francuskim i niemieckim politykom. Ich ego, nadmiernie wybujałe dzięki wizji prowadzenia w oparciu o prawo międzynarodowej, użytecznej polityki ekonomicznej względem Rosji, rozpadło się jak domek z kart pod dmuchnięciem wielkich mocarstw. O tych średniaków nie musimy się martwić. Jak zwykle spadną na cztery łapy. Gorzej ze wschodnią flanką UE i NATO, a przede wszystkim z krwawiącą i nienależącą do tych struktur Ukrainą. Nie można oprzeć się wrażeniu, że stała się ona zakładnikiem globalnych interesów USA
i Chin, wraz z próbującą pozostać w pierwszej lidze Rosją. Wszak to był powód agresji. Odzyskać tereny i wpływy, bez których Putin mógł upodobnić się jedynie do psychopatycznego cara Iwana Groźnego, a nie do męża stanu w XVIII – wiecznej Europie – Imperatora Piotra I Wielkiego.

To Chiny wraz z Indiami, przy udziale USA (kolejność zamierzona) wywarły skuteczny (jak na razie, choć i w tym wypadku można być tylko umiarkowanym optymistą)   nacisk na Kreml, by ten nie użył taktycznej broni jądrowej w Ukrainie. Wszak punkt ósmy („o redukcji strategicznych zagrożeń”) z pekińskiej dwunastki dokładnie to postuluje. Biorąc jednak pod uwagę jasną deklarację rządu chińskiego, iż obarcza winą za wywołanie wojny rosyjsko – ukraińskiej USA i jej sojuszników, postulat ten trzeba interpretować nie tylko jako ostrzeżenie Rosji, ale przede wszystkim to komunikat do strony przeciwnej, aby nie przekraczała cienkiej czerwonej linii, czyli terenów uznanych przez Moskwę za rdzennie rosyjskie. Czy to groźby realne czy nie, czas pokaże. Hipotezę tę, być może absolutnie w sposób niezamierzony i nieintencjonalny, wspiera fakt przerwania dostaw uzbrojenia na Ukrainę w momencie, gdy mogła ona przekroczyć Dniepr i uderzyć na Krym w 2022 roku. Nie można wykluczyć, że było to zaprzepaszczenie okazji odniesienia sukcesu wojskowego, wynikające z szukania sposobu do rozpoczęcia dialogu.

Chiny otwarcie wspierające Rosję poprzez dostarczanie sprzętu nieśmiercionośnego, ponoć rozważają rozszerzenie pomocy o broń powodującą duże straty w ludziach. Mamy w tej sprawie oficjalne stanowisko administracji prezydenta Joe Bidena i państw Unii Europejskiej (min. kanclerza Olafa Scholtza). Jedno jest pewne. Pekin z każdym tygodniem krwawych walk o Donbas (i nie tylko) wzmacnia swoją pozycję kosztem Rosji. Podtrzymując jej możliwości ofensywne, wykrwawia ją. Kuriozum? Nie. Realpolitik à la Sun Tzu(Sun Zi)
i Clausewitz razem wziętych. Wróg naszego wroga jest naszym sojusznikiem. Do czasu, gdy spełnia swoją funkcję. O chińsko – amerykańskiej pułapce Tukidydesa napisano już tomy. W kontekście Ukrainy, ale również Polski, należy przypomnieć prawdę zapisaną w Wojnie peloponeskiej, że zanim dojdzie do konfliktu mocarstw, najbardziej ucierpią ich mniejsi sojusznicy. Ten mechanizm jest niezmienny, nawet gdy ktoś jest wyznawcą marksistowskiej zasady, że historia powtarza się tylko jako farsa.

Pisząc o Ukrainie, zawsze podkreślałem i podkreślam fakt, że nie można myśleć o niepodległym Kijowie bez rzucenia na łopatki Moskwy. Ktoś niedawno w przestrzeni medialnej stwierdził, że Rosja musi zostać pokonana przynajmniej tak jak Serbia w latach 90-tych. Jeśli tak, to należy pamiętać, że najpierw Chorwaci w oparciu o sprzęt Bundeswehry
i informacje wywiadowcze Pentagonu pokonali liczniejszych Serbów, ale nade wszystko
w 1999 roku to lotnictwo NATO przetrąciło kręgosłup państwu serbskiemu. Ukraińcy są jak Chorwaci, ale sojuszniczych samolotów na niebie ukraińskim próżno wypatrywać a Milosewić nie miał broni nuklearnej. Może i Moskwę dałoby się pokonać (na ten temat niech wypowiadają się wojskowi, choć już przecież wielu z nich zapowiadało wyzwolenie Krymu na jesień zeszłego roku), ale na pewno nie tak jak Belgrad. Pokój na warunkach Kremla, czyli utrzymanie terytoriów zajętych po 24 lutego, będzie jego zwycięstwem.

Z Waszyngtonu, Berlina i Paryża płyną bardzo niepokojące sygnały. Ofensywa w tym roku, po dostawach zachodniego sprzętu, musi być ostatnią. Zwycięstwo lub negocjacje. Taki dyplomatyczny stół to szafot dla Kijowa. Przecież administracja Putina nie wyraża żadnych skłonności do ustępstw. Stąd fatalny wniosek: Ukraińcy w oparciu o ograniczoną pomoc zewnętrzną, muszą ofensywę wygrać, a Rosjanie tylko ją przetrwać. Czyli ukraiński Dawidzie, masz malutką procę, malusi kamyczek, ale jak trafisz moskiewskiego Goliata w czułe miejsce, to kto wie. Oczywiście o ile nie zapędzisz się tak daleko, by sprowokować trzecią wojnę światową. Wtedy …wstrzymamy logistykę.

Piszę te słowa jako obywatel państwa, które nie raz zostało przez Zachód pozostawione samo sobie. Szkopuł w tym jak zdradę definiujemy (i którą uznamy za pierwszą). Gdy przedstawiciele legalnego rządu polskiego w Londynie zarzucali Winstonowi Churchillowi opuszczenie sojuszniczej Polski podczas konferencji krymskiej (Jałta – luty 1945 r.) premier Rządu Jej Królewskiej Mości, odgrywając teatrzyk słusznego gniewu krzyczał, że Wielka Brytania nigdy nie zagwarantowała Rzeczpospolitej … wschodnich granic. Dzisiaj mówimy o przyszłej ofensywie ukraińskiej, być może jesiennej. Opóźnienie ma być wynikiem konieczności szkolenia żołnierzy spod barw niebiesko-żółtych na zachodnim sprzęcie. Kto wie, może i ma to sens. Ale tym samym daje się Rosjanom możliwość nauki obsługi sprzętu chińskiego. O przepraszam: białoruskiego, północnokoreańskiego i diabli wiedzą jakiej będą, oficjalnej proweniencji.

Aktualności