Natalia Verbytskaya: Pamiętam nasz pocałunek
Mam na imię Natalia. Pochodzę z pięknego miasta Zaporoże. Rano 24 lutego 2022 roku mój mąż i ja poszliśmy jak zwykle do pracy a syn do szkoły. Ponieważ wyjechaliśmy z domu dość wcześnie, nie wiedzieliśmy jeszcze, co się dzieje. Ale bliżej obiadu stało się jasne, że sytuacja jest bardzo, bardzo poważna. Najdziwniejsze było to, że mózg po prostu nie chciał uwierzyć, że napadł na nas sąsiedni kraj. Zaatakował wrednie, cynicznie i bez wyraźnych powodów!
Pamiętam, jak jechałam przez swoje rodzinne miasto do domu – na pierwszy rzut oka wszystko było jak zwykle, ale jakieś niezrozumiałe, przerażające, lepkie uczucie strachu stopniowo wypełniało wszystkich do głębi.
Pamiętam to uczucie, kiedy myśli kłębiły się w głowie i nie mogłam pojąć, co się dzieje. Pamiętam, jak zadzwoniłam do syna (dzięki Bogu, był już w domu), jak bardzo martwiłam się o męża, który był jeszcze w firmie po drugiej stronie miasta i też nie rozumiał, co się dzieje. Kolejne dni były jakimś koszmarem, wiesz, jak w serialu grozy, gdzie każdego dnia bohaterowie stawiają czoła nowej próbie i wiecznemu uczuciu strachu – to dosłownie szło ze środka i wypełniało każdą komórkę ciała. Za każdym razem słysząc dźwięk syren lub wybuch pocisku czy rakiety, miałam wrażenie, że to ostatni dźwięk, który słyszę.
Drugiego dnia wojny mój mąż, wraz z sąsiadami szukającymi schronienia, zaczął wyposażać piwnicę naszego domu. Prace nie ustawały, ciągle szukano słabych punktów, starano się poprawić warunki, w których przyszło nam przebywać długie godziny. Bywały dni, kiedy między alarmami biegliśmy do domu, żeby ugotować jedzenie, umyć się czy po prostu załatwić potrzeby fizjologiczne. Odczucia trudne do przekazania: zmęczenie, strach, złość, rozpacz, niepewność i kolejny milion niezrozumiałych emocji – wszystko zlepiło się w jeden ciągły horror. Razem z nami było bardzo dużo ludzi, nasi rodzice, osoby starsze i dzieci, było nawet niemowlę, to był straszny widok. Ale kłopoty jednoczą ludzi. W naszej grupie panowała atmosfera wsparcia, staraliśmy się sobie pomagać, jak tylko mogliśmy.
Widząc mój stan psychiczny i martwiąc się o syna, mąż codziennie nalegał, abym wyjechała stąd jak najdalej. Na początku nie mogłam się na to zdecydować, bo tu jest MÓJ DOM, MOJA RODZINA, MOJE ŻYCIE, MOJA OJCZYZNA! Ale w końcu się zgodziłam. Pamiętam tę trudną rozmowę, kiedy mąż przekonywał mnie w nocy, że teraz trzeba myśleć nie o sobie, ale ratować dziecko, nasz skarb i naszą przyszłość. I rankiem 7 marca, po kolejnej strasznej nocy, zebrawszy minimum rzeczy i zapasów na drogę, wyruszyliśmy na spotkanie z nieznanym. Był to punkt zwrotny w moim życiu.
Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak żegnałam się z mamą, z rodzicami męża, ten strach w ich w oczach i na ich twarzach, to niekończące się morze łez, to uczucie paniki, jakbyś robił krok w przepaść. Pamiętam, jak mąż nas odprowadzał, dawał wskazówki, starał się nas uspokoić, zapewniał, że to nie na długo, a ja nie mogłam uwierzyć w to, że wyjeżdżam, nie mogłam sobie tego uświadomić.
Pamiętam nasz pocałunek, nasz dotyk przed rozstaniem. On został tam, wśród zastygłych ze strachu ludzi, którzy budzili się do życia z chwilą kolejnego alarmu i dalekiego nawet wybuchu, a my wyruszyliśmy szukać bezpiecznego miejsca…
A potem była długa droga do Polski, niekończące się nieplanowane postoje z powodu bombardowań i nieustanne modlitwy dochodzące z różnych części naszego samochodu. Ludzi było tak dużo, że dosłownie siedzieliśmy przytuleni do siebie, niektórzy usadowili się na podłodze. Na górnej pryczy mieliśmy jedno łóżko i na zmianę kładliśmy tam nasze dzieci, trwało to nieco ponad dobę.
Dzień Kobiet zastał nas w pociągu, był to wagon płaczących matek i zmęczonych dzieci. Przed nami była długa droga do granicy, odprawa celna i w końcu znaleźliśmy się w innym kraju. Pamiętam jak po dwóch dniach podróży, totalnie wykończeni, nakarmieni gorącą zupą i herbatą, zasnęliśmy z synkiem na ławce. Gdy trochę doszliśmy do siebie, kontynuowaliśmy naszą podróż do miasta Świecie, gdzie czekał na nas daleki krewny męża. To była trudna droga, bo bez znajomości języka i trasy, ale daliśmy radę. Późnym wieczorem dotarliśmy do Bydgoszczy, skąd Dima nas odebrał i zawiózł do naszego nowego domu. Jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc. Nakarmił nas, w końcu wzięliśmy prysznic i poszliśmy spać – pierwszy raz spokojnie od trzech dni.
W tym momencie zaczęła się moja znajomość z nową rzeczywistością, nowymi ludźmi, nowym krajem, nowym miastem i jego wspaniałym mieszkańcami. Bardzo mnie wzruszyło to, jak miejscowi przychodzili do nas codziennie, przynosili odzież, naczynia, środki higieniczne i pytali, czy czegoś jeszcze nie potrzebujemy. Dzięki Dimie poznaliśmy wspaniałą rodzinę Kuflów, Mariana i Bożenę, którzy przyjęli nas, pomogli nam złapać oddech i stanąć na nogi. Dosłownie dodali nam skrzydeł. Dali motywację do organizowania dalszego życia oraz nadzieję na lepsze jutro. A także pokazali pobliskie, równie piękne miasta. Tam też poznaliśmy naszych rodaków, pomagamy sobie nawzajem, dajemy sobie wsparcie moralne, z jedną z nich, Anną, mam bliższy kontakt. Pani Bożena zapoznała mnie z panem Robertem Ignaszakiem i panią Iwoną Ignaszak, właścicielami wspaniałego sklepu optycznego, w którym obecnie odbywam staż. I powiem szczerze, że jest to najlepsza praca w moim życiu! Nigdy w życiu nie spotkałam tak wspaniałego zespołu i kierownictwa. Wszyscy są dla mnie jak rodzina, każdemu z osobna jestem szczerze wdzięczna, za wszystko, co zrobili dla mnie i mojego synka. Dosłownie zajęli się domem – ktoś wesprze, ktoś nakarmi, ktoś próbuje rozweselić a każdy wysłucha i pozwoli czuć, że nie jestem sama, że jestem wśród przyjaciół. I to jest super! Jestem też bardzo wdzięczna nauczycielom z miejscowego liceum, gdzie uczy się mój syn Danil. Jest zachwycony nauczycielami i ich wsparciem. Dziękuję też naszej nauczycielce języka polskiego, bo dzięki niej nauka idzie szybciej. W wolnym czasie, żeby się jakoś odstresować, zajmuję się moim ulubionym hobby – dziergam torby i koszyki.
Minął już rok, odkąd jestem tutaj, rok, który na zawsze zmienił życie każdego z nas. Był to czas, kiedy trzeba było na nowo przewartościować świat, wiele spraw zrozumieć i przyjąć. Codziennie tęsknię za rodziną, bliskimi i przyjaciółmi oraz za moim jedynym ukochanym Andriyem. Nasza duchowa więź daje nam siłę, aby każdego dnia wstawać i iść dalej. Codziennie dzwonimy do siebie i dzielimy informacjami o tym, jak minął dzień. Rozmawiamy przez godzinę lub dłużej, daje to nam poczucie, że nawet, choć jesteśmy daleko, nasze dusze są blisko. Zrozumieliśmy jedną prostą prawdę – gdy się kocha szczerze, odległość nie jest przeszkodą. Każdego dnia modlimy się, aby wszyscy żyli i byli zdrowi, aby ta straszna wojna jak najszybciej się skończyła, abyśmy mieli siłę nadal pokonywać trudności i marzymy o chwili, gdy znów będziemy mogli się zobaczyć, znów trzymać za ręce, całować ze łzami radości w oczach i rozpłynąć się w ramionach miłości ukochanego człowieka.
Wierzę, że tak będzie, niech więc tak będzie!
Serdecznie polecamy tę pasjonującą lekturę, którą można tutaj pobrać w całości.