Przejdź do menu Przejdź do treści

Użhorod stał się arterią, przez którą przepływały strumienie ludzi

Media społecznościowe

Jakiś czas temu ogłosiliśmy konkurs na esej o życiu młodzieży podczas wojny. Dzisiaj prezentujemy pierwszą pracę studentki Uniwersytetu w Użhorodzie Tetyany Popovych.

Poranek 24 lutego 2022 zapadł w pamięć każdemu Ukraińcowi na swój sposób. Ktoś z okna swojego domu widział przelatujące rakiety, ktoś musiał natychmiastowo ewakuować się w stosunkowo bezpieczne regiony Ukrainy, a jeszcze ktoś inny stał z bronią w rękach strzegąc terytorium swojej Ojczyzny. Wszystkich łączyło jedno pytanie: „Co robić dalej?”.

Pierwszego dnia pełnoskalowej wojny Rosji z Ukrainą, dla przeciętnego mieszkańca było to nadzwyczaj ważne i trudne pytanie, dlatego że do podobnych zdarzeń nie sposób przygotować się wcześniej psychicznie. Tego dnia „zwyczajne” życie zatrzymało się na kilka tygodni i zaczęło płynąć w zupełnie innym kierunku. Czas, jakby się zatrzymał. Wydarzenia na Ukrainie rozwijały się różnie, w zależności od bliskości teatru działań wojennych. Dlatego skupimy swoją uwagę na życiu codziennym najbardziej wysuniętego na zachód regionu Ukrainy, a konkretnie, Zakarpacia, ponieważ Autor ma możliwość wyciągnięcia wniosków bezpośrednio na temat tego regionu.

Od 24 lutego studia na uczelniach wyższych zostały zawieszone, dzięki czemu studenci mogli dowolnie zarządzać swoim czasem. Młodzież zakarpacka przyłączyła się do obrony naszego państwa poprzez ruch wolontariacki, który nie jest niczym nowym dla tego regionu, ponieważ organizacje wolontariackie działają na Ukrainie od 2014 roku. Praca była bardzo szybko zorganizowana i już pierwszego dnia w rektoracie Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego rozpoczęto zbiórkę leków, ubrań oraz rzeczy pierwszej potrzeby. Na terenie muzeum uniwersyteckiego funkcjonowała sortownia ubrań, w holu studenci pletli sieci maskujące. Według Wiktorii Maksymowicz (18 lat, Użhorod) studentki wydziału historii Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego, chętnych do pomocy było wielu. Oni i ich koledzy z roku zajmowali się sortowaniem ubrań i wyplataniem sieci maskujących. Uczyli się bardzo szybko i przychodzili codziennie, dopóki nie wznowiono nauki. „Ogólnie rzecz biorąc wyplatanie siatek maskujących nie było dla mnie ciężką pracą. Robiło się lżej psychicznie, a na dodatek był to dobry uczynek. Oczywiście zabierało to dużo czasu, dlatego, że nakład pracy był wielki: posortować i pociąć tkaniny, zapleść siatkę, ale w zespole praca szła szybko”. Chłopcy zajmowali się cięższą pracą, a dokładniej porządkowaniem bunkrów, przynoszeniem tam wody.

Szczególnym wyzwaniem dla regionu okazał się napływ dużej liczby osób wewnętrznie przesiedlonych, ponieważ trzeba było ich gdzieś ulokować, nakarmić i zaopatrzyć w niezbędne rzeczy. Miasto Użhorod stało się arterią, przez którą przepływały strumienie ludzi. Jako pierwszy zaczął działać sztab humanitarny „Sowie Gniazdo” (kompleks architektoniczny w centrum miasta, gdzie wcześniej odbywały się festiwale i jarmarki), które koordynowało pracę: odbywało się osiedlenie uchodźców w Użhorodzie oraz skierowanie ich do innych miast regionu, dystrybucja oraz przyjmowanie pomocy humanitarnej.

Miejscowa młodzież maksymalnie włączyła się w działania wolontariatu: koordynowanie i osiedlanie ludzi. Tym aspektem zajmowała się absolwentka wydziału historycznego Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego, Hrystyna Sidak (27 lat, Użhorod). „Spieszyliśmy się, szukając, gdzie możemy się przydać. Jedna z grup wolontariuszy napisała w telegramie, że trzeba przygotować uniwersyteckie akademiki na przyjęcie uchodźców. 26 lutego poszliśmy do czwartego akademika Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego. Naszym zadaniem było czyszczenie na mokro i przebieranie pościeli. Wszystko odbywało się w szybkim tempie ze względu na dużą ilość osób, które potrzebowały mieszkań. Mieszkałam w akademiku 5 lat i rozumiałam, że trzeba wszystko wygodnie zorganizować, bo będą tu zakwaterowani ludzie, którzy przyjechali z własnych domów. W tym samym czasie nasi chłopcy rzucili się do Gastronomicznego Batalionu, gdzie rozładowywali produkty, przeważnie wykonywali ciężką, fizyczną pracę. Mniej więcej miesiąc później wróciłam do pracy, ale kiedy trzeba było nadal koordynowałam ludzi do osiedlenia.

Oczywiście, do koordynacji zaangażowano wielką ilość wolontariuszy, którzy pełnili dyżury na dworcu, obok centrali humanitarnej, w pomieszczeniach do zamieszkania i placówkach bezpłatnego wyżywienia Batalion Gastronomiczny Zakarpacia. To stowarzyszenie restauratorów, którzy postanowili pomóc osobom wewnętrznie przesiedlonym. Rozpoczął swoją prace 25 lutego i pierwszy miesiąc, kiedy wojna trwała się na pełną skalę pracował całą dobę ze względu na niekończącą się ilość ludzi. W budynku instytucji „Delfin” przygotowywało się 6-7 ton żywności, w tym przeznaczona do transportu na punkty kontrolne, gdzie na przekroczenie granicy czekały ogromne kolejki ukraińskich obywateli. W podanej firmie wolontariuszem był kucharz Iwan Ravluk (27 lat, miasto Użhorod): „Początkowo pracowaliśmy przez całą dobę. Prawie wcale nie było mnie w domu. Oczywiście, zmienialiśmy się i mogliśmy odpocząć jakieś 3-4 godziny. Po dwóch tygodniach zdaliśmy sobie sprawę, że dłużej nie damy tak rady, więc zaczęliśmy pracować na zmiany. Pod koniec marca, restauracja, w której pracuję, wznowiła pracę, musiałem tam wrócić. Teraz moja pomoc polega na wysyłaniu pieniędzy do Sił Zbrojnych Ukrainy.

W tej instytucji pomagała również Weronika Stanchak (25 lat, Użhorod) „W Batalionie Gastronomicznym spędziliśmy trochę ponad dwa tygodnie. Tam ludzie zwykle zapisywali się na zmiany, a my po prostu przychodziliśmy i wykonywaliśmy jakąś pracę, którą znaleźliśmy dla siebie jeszcze pierwszego dnia (składanie i sortowanie produktów spożywczych) albo taką, do której nie starczało rąk. Ponieważ przychodziliśmy nie zapisując się, to pracowaliśmy tyle ile chcieliśmy, zazwyczaj od 13 do 18-19. Jesteśmy tacy sobie poza systemem. Bardzo podobał nam się zespól, byli tam prawdziwi profesjonaliści w swojej dziedzinie, Szefowie Kuchni z wielkiej litery. Bardzo wiele fajnych znajomych. To było takie zachęcające, że ludzie umieli zebrać się w tak ciężkiej chwili. Odnośnie wypalenia… nie mogę tego nazwać wypaleniem. Pewnego dnia postanowiliśmy iść do „Delfina”, ale dowiedzieliśmy się, że nasz przyjaciel zginął na wojnie i wszystkie uczucia wydawały się odcięte. Utknęliśmy gdzieś na tydzień nie rozumiejąc jak to się stało. Później wzięliśmy sprawy w swoje ręce i postanowiliśmy, że będzie lepiej jeśli będziemy pracować i wspierać Siły Zbrojne Ukrainy, dlatego że chętnych do wolontariatu było więcej niż wystarczająco, a pieniądze są potrzebne zawsze.

Ogólnie sytuacja w Użhorodzie ustabilizowała się pod koniec kwietnia. Niektórzy zaczęli wracać do domów, część wyjechała, a zapotrzebowanie na mieszkanie oraz żywność zwyczajnie spadło. Zapotrzebowanie nigdy nie zmalało na pomoc ukraińskiej armii. Do dziś  wyplata się siatki maskujące.

Jak już wspominano, w sprawę zaangażowani byli studenci Użhorodzkiego Uniwersytetu Narodowego, a także wolontariusze Zakarpackiego Ruchu Wsparcia Wojskowego oraz organizacja społeczna „Wolontariusze Zakarpacia”. Na początku przychodziło tak dużo ludzi, że sieci nie starczyło dla wszystkich. O swoich doświadczeniach opowiedziała Katarzyna Arvai (25 lat, Użhorod): „Kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, chciałam jakoś pomóc, ale wszędzie było już pełno zaangażowanych osób. Musiałam gdzieś skierować swoją energię, pochodzącą z szoku. Usłyszałam od znajomej, że kilka dziewcząt nauczyło się wyplatać podstawę do siatek maskujących, od razu do nich dołączyłam, aby również się nauczyć. Przez około trzy tygodnie pracowałyśmy od rana do wieczora, aż się wypaliłyśmy. Później ułożyłyśmy grafik i przychodziłyśmy na zmiany. Zaczęłyśmy żartobliwie nazywać się oddziałem tkackich wojsk Zakarpacia. Gdzieś pod koniec kwietnia wróciłam do pracy, ale nadal, jak mam wolny czas, przychodzę wyplatać siatki maskujące”.

Oprócz siatek maskujących nadal są specjalne zamówienia od wojska: kamizelki kuloodporne, odzież taktyczna oraz samochody, termowizory itp. Fundusze zbierały zarówno organizacje społeczne, jak i prywatne osoby. Kupnem i dostarczaniem samochodów na front, zajmuje się w szczególności Ivan Shmanyo (28 lat Chust): „Ruch wolontariacki nie był dla mnie niczym nowym, ponieważ pomocą ukraińskiej armii zajmuję się już od 2014 roku. Dlatego już pierwszego dnia skontaktowałem się ze swoimi kolegami z organizacji społecznej „Wolontariusze Zakarpacia” i zaczęliśmy działać. Początkowo szyliśmy ładownice do kamizelek kuloodpornych, zbieraliśmy pomoc humanitarną. Później nasze cele stały się większe. Udało nam się zebrać fundusze na zakup samochodów potrzebnych wojsku ukraińskiemu. Po konserwacji, którą mój kolega zrobił za darmo, pojawiła się kwestia ich dostawy. Nie myśląc długo, zgodziłem się pojechać na front. Odbywałem takie podróże wiele razy i planuję nadal się tym zajmować.”

Tak więc, od 24 lutego 2022 roku codziennym życiem dla zaangażowanej młodzieży Użhorodu stał się wolontariat. Z materiału wynika, że marzec/kwiecień były najbardziej produktywnymi miesiącami pod względem wszelkich aktywności. Później ten ruch podupadł, ponieważ wznowiono naukę w uniwersytetach, chociaż w formie zdalnej, do pracy powróciły niemalże wszystkie firmy i urzędy, więc ludzie wracali do pracy. Większość wolontariuszy zaangażowała się w pomoc uchodźcom z innych regionów Ukrainy, którzy do początku maja ułożyli swoje życie w regionie, przekroczyli granicę lub wrócili do domu. Obecnie młodzież przerzuciła się na pomoc finansową na rzecz Sił Zbronych, wysyłając lub zbierając środki na prośbę naszych żołnierzy. Trudno powiedzieć, że życie powróciło do normalności, ale to już nie to, co działo się w pierwszych miesiącach pełnoskalowej wojny. Odnowiła się codzienna rutyna – nauka, praca i nawet odpoczynek. Na koniec – to ogólnie temat, o którym ciężko rozmawiać. Czy w czasie wojny można odpoczywać? Swoją opinią podzieliła się Alina Shyshlova (25 lat, Użhorod). „Od lutego do połowy marca pomagałam w Batalionie Gastronomicznym, później wróciłam do pracy i finansowo pomagam Siłom Zbrojnym. Do kwestii odpoczynku w czasie wojny mam normalne podejście, dlatego że za normalne życie nasi chłopcy walczą na froncie. Niedawno pojechałam za granicę na tydzień, żeby odpocząć. Miałam przez to wyrzuty sumienia, ale wróciłam z nowymi siłami, aby pracować i wysyłać pieniądze na ukraińską armię.” Podobne zdanie ma Weronika Stanchak (25 lat, Użhorod) „ Normalnie podchodzę do wyjazdów i odpoczynku. Bardzo inspirują mnie wyjazdy za granicę, pozwalają mi się chociaż trochę przełączyć. Zawsze pomagam migrantom, którzy panikują na dworcu i nie wiedzą co robić. Jak najwięcej opowiadam wszystkim na temat Ukrainy i wysyłam pieniądze na Siły Zbrojne”.

Tak więc, odpoczywać podczas wojny czy nie odpoczywać – to prywatna sprawa każdego z nas. Najważniejsze to pamiętać, że wojna trwa i przyłączyć się do wspierania wojska ukraińskiego.

***

Praca została przetłumaczona przez Darię Kowalczyk, studentkę I SUM Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie.

 

Aktualności