Przejdź do menu Przejdź do treści

Elena Chernyshova:Dziękuję, kochana siostrzyczko

Media społecznościowe

Moje życie dzieli się na przed i po 24 lutego 2022 roku. Mieszkałam na wsi pod Kijowem, od strony Iwankowa. Słyszeliśmy wybuchy w Iwankowie, w Czarnobylu. Zrozumieliśmy, że dzieje się coś strasznego, ale potem wszystko się uspokoiło. Na chwilę zaledwie, bo 24 lutego do naszej wioski wkroczyła kolumna transporterów opancerzonych i czołgów z żołnierzami z automatami. To było przerażające i niezrozumiałe. A jeszcze światło wyłączyli i cała wioska pogrążyła się w ciemności. Do tego ja mieszkałam naprzeciwko szkoły, gdzie oni się zakwaterowali jak na swoim. I zaczęło się najgorsze…

Nie było światła, ciepła, komunikacji, sklepy były puste, nie było wody. Drugiego dnia zaczął padać śnieg, zaczęliśmy powoli wychodzić z domu, żeby przynajmniej ten śnieg zebrać i stopić. Okupanci chodzili od domu do domu w poszukiwaniu broni i papierosów. Pojawił się pluton Czeczenów. Chodzili od domu do domu, wypytywali o myśliwych, szukali broni. Przyszli do mnie. To było straszne rozmawiać z ludźmi z karabinami maszynowymi w pogotowiu. W szkole zorganizowali szpital. Helikoptery latały niemal nad głowami, zarówno w dzień, jak i w nocy. Nocami schodziliśmy do schronu. Było zimno jak diabli. Wielu zachorowało. Zwłaszcza osoby starsze i dzieci. Spałam ubrana i w filcowych butach. Gdy tylko słyszałam wybuchy – uciekam z kotem do schronu. Byłam strasznie spragniona i głodna. Spuszczaliśmy resztkę wody z kranu, topiliśmy śnieg. A żywnością dzielił się każdy z każdym, czym kto miał. Najgorsze, że nie było żadnego połączenia. Spoglądam w stronę Kijowa i myślę – Panie! Tam są moje dzieci… Co się z nimi dzieje? Okupanci powiedzieli nam, że Kijów padł. Że wojska ukraińskie uciekły. Usłyszawszy to, wszyscy płakaliśmy – beznadzieja była straszna. Dzięki Bogu, w naszej wiosce zginęło niewiele osób. Krążyła jednak plotka, że podczas odwrotu cała wieś zostanie zniszczona. Postanowiłam uciekać. Ale mosty do Kijowa zostały wysadzone w powietrze, można było tylko w stronę Białorusi. Dusza rwała się jednak do Kijowa. W końcu dali nam „zielony korytarz”, ale ostrzegli, że możemy nie dotrzeć, możemy zostać zabici. Nie miało to już dla mnie znaczenia… Chciałam jechać do Kijowa, by być bliżej dzieci…
Rano przyjechał autobus. Włożyłam kota do torby, zamknęłam mieszkanie i wsiadłam do autobusu. I pod hukiem rakiet i ostrzałem z karabinów maszynowych udało nam się przedrzeć do Demidowa. To był armagedon – wysadzone mosty, zniszczone wioski. Na drugą stronę, bliżej Kijowa przedostaliśmy się mostem pontonowym. Wszędzie pełno niewybuchów… Spalone samochody… Porzucone walizki, ubrania… To było straszne… Biegłam uparcie do przodu, modląc się. Kot bardzo krzyczał, bałam się, że wyskoczy, nie zostawiłabym go – poszłabym pod kule. Po stronie ukraińskiej przywitali nas nasi żołnierze, krewni, bliscy… Płaczemy, całujemy się… Szybko wsadzili nas do autobusu i biegiem, byle dalej od tego miejsca… Trzy razy zmienialiśmy autobusy. I jestem w Kijowie!
Ale moje dzieci już wyjechały. Pojechałam w ślad za nimi.
I tak wylądowałam w pięknej Polsce…
Na granicy zalałam się łzami na widok tego, jak Polacy nas przyjmowali. Droga z Kijowa była ciężka, jechaliśmy po ciemku, wagony były przepełnione, nikt nie myślał o jedzeniu. A Polacy nas karmili, dawali prezenty, rozdawali ubrania i częstowali herbatą. A co najważniejsze – rakiety nie latają, jest bezpiecznie. Najpierw dotarłam do miejscowości Kobiór. Tam mieszkaliśmy w sanatorium. Dostawaliśmy wyżywienie, odzież, zajmowali się naszymi dziećmi. Było dużo zabawek. Wolontariusze pomagali załatwiać formalności. Podarowali mi okulary. Zabrali mnie do lekarzy – moja psychika była bardzo zaburzona. W nocy śniły mi się wybuchy. Unikałam wszelkiego hałasu, ostrego dźwięku. Zabrano mnie do psychologa i stopniowo zaczęłam się uspokajać.
I zaczęłam się rozglądać, a kraj okazał się niezwykły! Mieszkaliśmy w lesie, wokół było tak czysto, zwierzęta biegały i nie bały się ludzi. Ponieważ bardzo lubię podróżować, zaczęłam jeździć na wycieczki – w góry i do różnych miast. Byłam w Tychach, Oświęcimiu, Pszczynie, Krakowie, Katowicach, Warszawie, Toruniu, Inowrocławiu, Bydgoszczy, Sopocie, Gdyni, Gdańsku. W Toruniu, gdzie teraz mieszkam, zakochałam się. To niezwykle urocze i przytulne miasto. Ma wszystko do szczęśliwego życia. Są tu baseny, boiska sportowe, parki. Jest rozwinięta infrastruktura i niezwykła architektura. Nie bez powodu Toruń jest jednym z najchętniej odwiedzanych miast. A torunianie to ludzie niesamowici! Dosłownie wszyscy rwą się do pomocy. A kiedy mówię o tym, czego doświadczyłam – płaczą. Nasz ból jest im tak bliski.
Mam problem ze zdrowiem, cały czas jestem w trakcie rehabilitacji – tutejsi lekarze są uważni i wyrozumiali, bardzo starają się mi pomóc. Cieszę się też, że trafiłam do Emica, to tutaj pomogli mi w znalezieniu mieszkania i cały czas służą radą i działaniem. Uwierzcie mi – nie usłyszałam nic negatywnego pod swoim adresem, jedynie chęć pomocy. I tak przez cały rok… jakbym była u mamy. Nieustannie pomagają, podpowiadają, doradzają i chronią. I to mnie zmieniło. Już nie boję się samolotów, nie reaguję na ostre dźwięki.
Podziwiam Polskę – jej historię, kulturę, kino, muzykę. Uwielbiam kuchnię polską. Na początku było nietypowo, niektóre potrawy zaskakiwały, na przykład kwaśna galaretka. Bardzo lubię polski rosół – to taka zupa. Często ją gotuję. Uczę się polskiego, jest bardzo delikatny i miękki, ale te „dż, sz, cz” – och, powiedzmy, urocze.
Polacy to piękny naród – kobiety zadbane, mężczyźni odważni. Imponuje mi, że Polacy to ludzie praworządni i tego nas uczą. W mieście jest bezpiecznie – wieczorem można spacerować bez obaw. Uderzyły mnie polskie pociągi – czyste i wygodne. Byłam też zaskoczona, że na ulicy nie ma bezdomnych zwierząt. Ogólnie jestem zakochana w Polsce.
Dziękuję kochana siostrzyczko! Niech Bóg pomaga twojemu niezwykłemu ludowi, dziękuję za twoją serdeczność, życzliwość, hojność. Żyj i rozkwitaj, kochana Polsko!

Serdecznie polecamy tę pasjonującą lekturę, którą można tutaj pobrać w całości.

Aktualności